wtorek, 17 września 2013

Co stało się w Vegas nie zostaje w Vegas ;) (mała notka retrospektywna)

Dziś z okazji tego, że mam trochę więcej czasu i laptop Grześka do dyspozycji zamiast mojej komórki postanowiłam spisac na gorąco to, co działo sie kiedy tu nie pisałam - czyli po naszym wyjeździe z Williams (czyli po Wielkim Kanionie). A działo się następująco:

 - od razu po wyjeździe z Williams trafilismy na Route 66. Kiedys najsłynniejsza trasa Ameryki - droga z Chicago do Los Angeles, dzis zastapiona w całości przez autostrady międzystanowe, za to pełna pamiątkowych małych miasteczek i... przestrzeni. Nie wiem czy da się to opisać jesli się nie widziało, ale naprawdę można jechać przez bezdroża całkiem długo zanim zobaczy sie ludzkie domostwo.

- na noc trafiliśmy do Vegas, które hmmm... robi jednoczesnie niesamowite wrażenie (jak wielki lunapark dla dorosłych) jak i wielkie rozczarowanie (takie to wszystko hmmm... tekturowe?). Na początku przywitała nas burza i ulewa (!!), ale wieczór spędzilismy juz spokojnie w jednym z hoteli na przedstawieniu Cirque de Soleil - Zarkana. Niesamowity jest pomysł, aby w najwiekszych hotelach umieszczać całe sale teatralne - i dośc niesamowity był też sam cyrk - akrobacje, scenografia, światło, kostiumy.  Potem jeszcze nocna przechadzka po samym Vegas i zjazd do hotelu. Następnego dnia jeszcze ostatnbi rzut oka na miasto które bez całego oświetlenia wygląda jeszcze dziwniej i tekturowo i już bylismy w dordze do Doliny Śmierci.

- w najgorętszym miejscu nie było wcale tak gorąco - około 40 stopni celcjusza, ale żałuję, że nie moglismy tam pochodzic dłużżej. To największy (poza Alaską) park narodowy USA ale większość (ze względu na temperatury) przejeżdża sie samochodem. Ponoć niesamowite wrażenie robi wiosną kiedy o dziwo zielenieje i kwitnie. Dla nas, we wrześniu była to dosłownie dolina smierci - cięzko było uwierzyć, że coś kiedykolwiek rosnie w tym pustynnym krajobrazie.

- dzień nie skończył sie na Dolinie smierci, bylismy w drodze do Yosemite, ktora została dodatkowo wydluzona przez pozar w parku ( w wiekszości opanowany, ale wciąż taki który zablokowałł kluczową dla nas drogę). Objazd okazał się wyjątkowo trudną trasą, którą znów pokonywalismy w nocy w dodatku z duszą na ramieniu czy zdązymy na czas przed zamknięciem ośrodka gdzie mielismy zarezerwowane noclegi. Ale udalo sie! :)

- Yosemite to gorski park ze zboczami z ogromnych kawalow granitu i lasami, ktore niesamowicie pachną. Słynie tez z wodospadow, ktore niestety o tej porze byly wyschniete. Mimo to - bardzo polecam.

Po Yosemite spokojnie dojechaliśmy do San Francisco (co jest juz ujęte we wczesniejszych wpisach)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz